Marszałkowa była słabą, ale w istocie chorobę tę, a raczej zmęczenie i smutek powiększono umyślnie ażeby ściągnąć do niej syna. Prozorowicz był czynną sprężyną w całej intrydze, on ją niewidzialną ręką prowadził.
Nazajutrz też rano, gdy się zapewnił że Bernard wyjeżdża, przekradł się do protegowanego przez siebie pana Piusa Soleckiego, który się zdziwił nieco trochę wczesnej wizycie.
— A to ranny ptaszek z Burgrabiego! zawołał.
— Bom ja stary i spać nie mogę, rzekł siadając Prozorowicz, a z dobrą nowiną, do poczciwego człowieka nigdy zawcześnie przyjść nie można.
— Z dobrą nowiną! poskoczył, na kolanach mu kładąc ręce Solecki — czyż może być?
— Czekaj! słuchaj! odezwał się Prozorowicz — wiesz że szczerze ci sprzyjam więc chciałbym cię na ludzi wyprowadzić! Przez tę kobietę wejdziesz w świat... a tu ci widocznie do niej losy sprzyjają.
— Zmiłuj się.
— A ot co — matka naszego Bernardka, pani marszałkowa zachorowała ze zmartwienia — syn jedzie do niej, pewnie dni kilka zabawi — masz pole otwarte. Nikt ci przeszkadzać nie będzie. Mówiłeś mi żeś sobie starał ująć Rumińską, bardzo to sprytnie. Bijże
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.