mężczyznę, który przy stole siedział z rozłożoną szeroko gazetą i cygaro odjąwszy od ust, czytał ją z uwagą wielką.
Mężczyzna był lat około czterdziestu, twarzy okrągłej, jasnej, uspokojonej, pięknych dosyć rysów, ale mówiącej mało. Znać było z całości tej, oblanej jakąś harmonią, przejednanie z życiem i opanowanie siebie. Nie była to twarz człowieka bez czucia, lecz władnącego sobą i uczuciami swojemi, kogoś co przeżył wiele i złudzenia wszelkie porzucił po drodze.
Na wysokiem czole, nieco wyłysiałem, znać było promieniejącą myśl i zimny rozsądek.
Około ust nieco wydatnych i szerokich, dwie zarysowane zmarszczki pozostały jak ślady częstego uśmiechu ironii i litości.
Kobieta weszła na werandę, popatrzyła na czytającego wzrokiem ponurych groźb pełnym, stanęła, zawahała się i poczęła przechadzać, nie wstępując na próg salonu. Kiedy niekiedy gniewne oko jej padało na siedzącego i odwracało się z pośpiechem i wstrętem.
Mężczyzna czytał spokojnie. Szelest jednak sukni, którą chodząc po ganku miotała Seweryna, zwrócił wkońcu jego uwagę: podniósł oczy, posłuchał, położył gazetę, zapalił cygaro przygasłe i wolnym krokiem zbliżył się do ganku.
Postrzegłszy go nadchodzącego, kobieta pierzchnęła szybko, jakby uniknąć chciała spotkania.
Wolnym krokiem doszedł do progu i stanął w nim, oczyma w ciemności usiłując dojrzeć Sewerynę, która się w kątek werandy schroniła i odwróciła głowę od niego. Stał tak spokojny, ręce powkładawszy w kieszenie i rozpatrywał się, oddychając powietrzem wieczoru... Kiedy niekiedy z ust jego ulatywał dymek cygara...
Wreszcie głosem powolnym i cichym odezwał się:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.