Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

A jeśliby on się ożenił? W takim razie nawet, heroiczne dziecię projektowało zostać przyjaciółką jego żony, i choć zdala patrzeć na niego.
W podróży Bernarda rok przeszło upłynął. Zajmował się mineralogią; stosy kamieni przychodziły do Stadnicy ze wszystkich stron świata.
Anzelmka nagle nabrała ochoty do tej nauki i poczęła gwałtownie zbierać minerały, czemu się ani ciocia Turska, ani mamcia nie sprzeciwiała. Bardzo ładne szafeczki porobiono dla nich, poukładano systematycznie. Anzelmka rozgorączkowywała się dla pięknych okazów, wypisywała próbki ze wszech krajów i śmiano się z niej trochę. Ale tak stawała się piękną rozwijając coraz, że jej nawet z kamykami w ręku było do twarzy.
Niektórzy kawalerowie z sąsiedztwa próbowali się do jej serca dobijać z pomocą bazaltów, a jeden chciał je zdobyć dziwnej piękności hyacyntem... To mu się wszakże nie udało.
Na drugi rok, Bernarda powołała matka do domu, czując się nie bardzo zdrową. Wrócił więc wprost z Egiptu, nie zatrzymując nigdzie po drodze. W istocie matka jego, pomimo nie zbyt podesłego wieku i sił, jakie się mieć zdawała, od niejakiego czasu mocno się czuła osłabioną, a lekarze nie wróżyli jej długiego życia. Gdy Bernard nadbiegł nareszcie do domu, zastał ją samem szczęściem odżywioną, zdrowszą, ale nazajutrz po dniu wyczytał z twarzy, iż pochodnia życia gasła powoli...
W Stadnicy znalazł znowu i ciocię Turską i piękną Anzelmkę, w pierwszej chwili nie było mowy o niczem, tylko o podróży, o domowych sprawach, o nieskończenie wielu szczegółach, których się wzajemnie od siebie dowiadywano.
Bernard stał się trochę monomanem przez mineralogią, nazajutrz cokolwiek uspokojony o matkę począł cały ranek swe skarby rozkładać, porządkować i chwalić się niemi. Jak wszyscy zbieracze miał