gnet z krwawnikiem. Długie buty do konia i łowów miał na nogach...
Po prawej ręce pani przyszedł zwolna zająć miejsce mąż i gospodarz domu, tak już uspokojony i z twarzą rozjaśnioną, jakby tylko co nie przebył strasznego małżeńskiego przesilenia, grożącego mu w domu katastrofą.
Uśmiechał się nawet spoglądając na wąsatego, któremu głową kiwnął zdala. Serwetę zdjął z talerza, założył pod brodę, a na ten znak, kobieta z żółkłą twarzą i biegającemi oczyma, siadła metodycznie i wąsacz zajął swe miejsce.
Służący zbliżył się najprzód z półmiskiem do pani, która głową dała mu znak, że jeść nie będzie, potem do pana, a ten — czy miał lub nie ochotę do jedzenia, musiał apetytem pokryć tajemnicę z werandy wyniesioną. Nie chciał, aby ludzie po nim wzruszenie poznali i zabrał się do jedzenia, jak zwyczajnie. Naprzeciw siedząca kobieta popatrzyła nań ciekawie i z drewnianej obrączki wyjąwszy serwetę, układała ją pilnie na sobie.
— Cóż tam w lesie, panie Karolu? — zapytał gospodarz.
— Nowego tak dalece nic — odparł, chrząkając, leśniczy, nabrawszy na talerz suto potrawki z kury. — Zarwanieccy chłopi sosnę ścieli niedaleko od granicy na pożarach... ale nie daliśmy jej im kraść i dośledzimy sprawców.
— Zawsze te szkody — westchnął gospodarz. — Sarny widziałeś?
— Piętnaście ich liczyłem — odparł pan Karol.
Rozmowa się przerwała na chwilę. Pani ciągle to na sufit, to na ściany patrzyła, kobieta siedząca obok ukradkiem spoglądała na nią, mąż udawał, że nic nie widzi. Podano drugą potrawę, którą równie, jak pierwszą, odtrąciła Seweryna. Mąż zapytał zimno:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.