na plecach... Koń stał przy karczmie... a jak gdyby kto mimo to nie wiedział, na jakie się wybrałeś polowanie i dokąd!
Zczerwienił się młodzieniec, ale wieczór późny nie dał dojrzeć rumieńca...
— Co? co! gdzie! jak? ale...
— Ale... dajże ty mi pokój — rękę mu kładnąc na ramieniu odparł pan Kalasanty... jam stary, doświadczony, a o tem już wróble pod strzechą świergoczą. Na seło duryty! — powtórzył. — Żonkę bałamucisz temu nieszczęśliwemu Fanteckiemu... Prawda że kobieta jak łania — żeś ty ładny i młody — ale jak się mama dowie, palnie ci morał na kobiercu. Albo to panien na świecie mało, że ci się mężatki zachciało?
Bernard napróżno ruchami rozpaczliwemi starał się ten potok wyrazów powstrzymać, i oglądał się bojaźliwie..
— Nikt nas nie słyszy, nie bój się — mówił dalej pan Kalasanty — ja ci radzę — po przyjacielsku rejteruj się dopóki pora — bo i z Fanteckim bieda być może. Ja go znam zdawna. Człek spokojny, cichy, wytrawny, lecz z nim nie żartować. Tacy są najniebezpieczniejsi, słowa nie powie, a w łeb ci palnie, jeżeli cię złapie na schadzce... Trzęś głową nie trzęś — dodał — wypieraj się czy nie wypieraj — (tu do ucha mu się pochylił) — byłeś na rendez-vous!
— Wracam z polowania na kaczki! — zawołał Bernard przestraszony.
— Na gęś i to nie dziką — rozśmiał się pan Kalasanty — Słychać cię perfumami, nos mam dobry...
Strzelasz doskonale, kaczek jest do stu diabłów, gdzież zwierzyna?
I począł się śmiać.
— Co ty mnie chcesz obałamucić — starego wygę! ale — ale — nietylko ja, ale calusieńkie sąsiedztwo bębni o tem.
Młodzieniec mimowolnie ręce załamał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.