Całe życie marszałkowej świadczyło o jej niezłomnym charakterze. W młodym bardzo wieku, dziedziczka znacznej fortuny, pięknego imienia, pokochała ubogiego syna dzierżawcy swych rodziców, którzy ani słuchać nie chcieli o wydaniu jej za niego.
Panna Kornelia postanowiła czekać, odrzuciła wszystkie partye, oparła się naleganiom i wyszła wreszcie za tego, którego kochała. Znińscy żyli szczęśliwie lat kilkanaście — po śmierci męża, majątek i wychowanie syna, wszystko spadło na wdowę, która z mocą ducha niezłomną wszystkim obowiązkom swoim umiała uczynić zadosyć. Jedyny ten syn Bernard był wszystkich jej starań, pracy celem. Wychowanie jego było najstaranniejsze, nie pieściła go matka, owszem, trzymała nawet dosyć surowo, a mimo to samo chłopię i otaczający go pieszczonem je uczynili — Bernard nie był tem, czemby go była matka uczynić chciała, ale serce dobrem było, i na niem, wzdychając, budowała ona — przyszłość całą.
Od więcej niż roku skończywszy nauki, Bernard zajmował się pod okiem matki i pod jej kierunkiem gospodarstwem i interesami. Nie miał sobie jeszcze wydzielonego ani oddanego nic, lecz nie zbywało mu na tem, cokolwiek istotnie dla młodego człowieka, jego wieku i położenia było potrzebnem.
Marszałkowa czuła to że wola, która jest sprężyną życia, nie kształci się inaczej, jak używaniem jej, od niejakiego więc czasu zostawiała synowi wiele swobody, zdala tylko poglądając na niego. Czasem czyniła mu jakby uwagę, częściej ubocznemi sposobami starała się nań wpłynąć i pokierować...
— Gdzieżeś był? — zapytała, patrząc bacznie w twarz Bernardowi...
— Trochę na polowaniu na kaczki — wyjąknął syn, starając się zamaskować pomieszanie, a na drodze zatrzymał mnie rozmową pan Kalasanty, dlatego nieco się spóźniłem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.