— Trochę — odparł Bernard i machinalnie przysunął sobie jakieś jedzenie.
U stołu nie było nikogo, oprócz panny wystrojonej, niezbyt ładnej, ale widocznie w wielkich do wdzięku pretensyach i dziwnemi nieco rąk poruszeniami nalewającej i podawającej herbatę.
Mały, garbaty mocno, z głową spiczastą człowieczek cichy i mało znaczący, gracyalista, który był początkowym nauczycielem Bernarda, zwany panem profesorem we dworze, mieszkający w oficynie i stołujący się razem z państwem, siedział w odległym końcu, a że wzrost miał niewielki, głowa jego zaledwie ponad stół sięgała.
Niezaczepiony profesor był milczący i zamyślony, lecz uchowaj Boże by go zagadnięto, puszczał cugle długo hamowanej wymowie, jak nakręcona tabakierka, która nie przestanie grać, aż jej sprężyna wyjdzie cała.
Szpetny garb, który nosił na plecach, a część w piersiach, ściągnął mu w sąsiedztwie przydomek Ezopa.
On, panna Stanisława nalewająca herbatę i krzątająca się około niej, niezapominająca niekiedy okiem rzucić na wiszące na ścianie zwierciadło, pani marszałkowa, syn jej i stary chodzący ostrożnie i pocichu pan Mikołaj, niegdyś kamerdyner nieboszczyka, stanowili całą ludność jadalni... pod której ścianami cały rząd krzeseł próżnujących świadczył, iż się tu czasem liczniej zbierać musiano.
Wszystko w domu dowodziło zamożności, dostatku i smaku. Pierwszy salon miał meble nieco dawne, ale kosztowne i piękne, w jadalni pełno było saskiej porcelany, sreber, a w jednym rogu nawet przysłonięty nieco posąg marmurowy, podług starego wzoru, pięknie się na ciemnem odbijał obiciu. Herbata w milczeniu prawie przeszła. Marszałkowa miała zwyczaj raz przynajmniej przy każdem spotkaniu zaczepić profesora, aby mu dać zręczność do wygadania się trochę, profesor Kurdakiewicz był tak do tego nawykły,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.