prostym, meble były jakieś odwieczne i z rodzaju tych, któremi się karczmy stroją po małych miasteczkach. Dwornia też starego kawalera nie była liczną.
Kuchta z babą jeść gotował, kozaczek był na usługi, parobczak w świtce go powoził. Konie acz lubione bardzo należały do tej rasy, która bez uszczerbku godności i zdrowia chodzi w bronach i daje się do radeł zaprzęgać.
Panu Kalasantemu z tem wszystkiem było dobrze i ludzie mieli go za bardzo zamożnego. Mówiono po cichu, że już kilka wsi targował... Był to jeden z tych ludzi, co spokój lubią, ze wszystkiemi są w zgodzie, nie wyrywają się naprzód, nie szukają natłoku, a cicho idą do celu... Ani skąpy, ani rozrzutny, pan Kalasanty zbierał raczej, niż tracił.
Sknerą nie był, ale nawykł od młodu do życia oszczędnego, a potrzeb zbytkownych i kosztownych nie miał. Gdy go napastowano, że się nie żenił, odpowiadał zwykle z uśmiechem, że dla dwojga jeszcze miał mało, a jejmości z posagiem do domu wprowadzać się obawiał, bo takaby go więcej kosztowała, niż wniosła.
Z lichych a cienkich kołeczków sklecone wrotka od dziedzińca, rzadko się kiedy dla gości otwierały; mało tu kto bywał, oprócz młodzieży, która u pana Kalasantego hulać bardzo nie mogąc, wolała go do siebie zapraszać. Gościł on chętnie u drugich, w domu nie żałował niczego, ale nie miał wiele, wódką starką i lada jakim węgrzynkiem trzeba się było obchodzić.
Nazajutrz, po spotkaniu z Bernardem podsędek był w domu, gospodarował trochę i odpoczywał — ale od rana szkuta się z gośćmi rozbiła, płynęli niespodziewani wcale, jeden za drugim.
Pierwszy, który się nawinął był ksiądz wikary z Ostropola — wesoły i miły człowiek, którego pan Kalasanty lubił bardzo i żył z nim w przyjaźni. Wracał on ze chrzcin i wstąpił na chwilę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.