Gospodarz go napróżno wstrzymywał, pojechał nasępiony i gniewny.
Zygmunt też świszcząc rzucił się na swoją bryczkę i kazał ruszać żywo... Pan Kalasanty pożegnawszy ich wszystkich pozostał w ganku markotny z rękami w kieszeniach.
Bernard nie bardzo się namyślając dokąd pojedzie, wyruszył ze dworu, koń go prowadził więcej, niż on nim kierował. Myśli najdziwaczniejsze chodziły mu po głowie.
Zaraz za tą wioską z drzew ogołoconą, za parowem na wzgórzu stał lasek brzozowy, po połowie do pana Kalasantego, a w znaczniejszej do Skalskiego należący. Chłody jesienne już go odziały w żółtą barwę, która poprzedza liści upadek. Gdzieniegdzie tylko ciemniejsza zieloność wytrzymalsze drzewa okrywała, a osiki postroiły się czerwono. Las stał w tych złotych kolorach... wdzięcząc się oczom, ale nasz jeździec, ani tej piękności, ani nawet lasu samego nie widział tak był w sobie pochłonięty. Niewysłowiony stan duszy jego bliskim go czynił obłąkania... W młodości wszystko się czuje gwałtowniej, pierwsze wrażenia głęboko ryją się w piersi. Bernard nie miał doświadczenia, nie nawykł był do samoistnego kierowania samym sobą — umysł jego błąkał się nie wiedząc na czem spocząć, bił się między ostatecznościami. Jedno tylko wiedział, że ta kobieta go kochała, że dla niego dom i męża rzuciła, narażając się na pogardę, że obowiązanym był nie zdradzić jej i wszystko dla niej poświęcić.
Największą z ofiar już spełnił dla niej, miłość matki jej poświęcił... Na każde wspomnienie domu i jej — dreszcz go przebiegał. Czuł że popełnił winę — a wiedział iż postąpić inaczej nie mógł.
Jechał tak zadumany i koń go już w las wprowadził, gdy usłyszał obok siebie tentent drugiego i zwrócił głowę nieco przelękły... Drogą nieco opodal jechał spokojnie Skalski, koniowi puściwszy cugle, a koń liście z gałęzi obrywał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.