— Mój drogi — wtrącił Fantecki — zgadzam się z tobą — wyrzeknę się jej — dobrze — lecz niechże będzie szczęśliwą.. niech się ożeni z nią ten którego tak kocha... Przestałem być mężem, uczciwość, każe zachować obowiązki opiekuna.
— O ile one spełnić się dadzą...
Narada tak rozpoczęta, trwała długo w noc, Fantecki wyszedł wreszcie smutny i milczący do swojego mieszkania.
Ostatniem słowem jego było, iż nie wyjedzie z miasta i na straży pozostanie. Uprosił też Grzybowicza, aby kobiecie tej (tak ją nazywał), gdyby była w potrzebie — niby od siebie dał pomoc wszelką, którą on mu natychmiast powróci.
Prawnik wzruszony był tą miłością cichą, spokojną, na pozór chłodną, odepchniętą z pogardą, a gotową do nieuznanych poświęceń. Dla Fanteckiego postanowił zatrzymać w opiece jego żonę i działać tak, aby nie dać ją pokrzywdzić, oszczędzić jej przykrości na jakie się sama narażała. Jego zaś namówił do powrotu.
Nazajutrz bardzo rano, zadzwoniono do jego dworku przy ulicy Wilskiej, gdy się właśnie do miasta wybierał. Otworzył sam drzwi i zobaczył w nich pana Bernarda, uśmiechniętego smutnie i napierającego się wnijść. Mało znali się z sobą.
— Przepraszam pana mecenasa, odezwał się Zniński, wchodząc — ale mogę go prosić o pół godzinki czasu?
— Jestem na usługi.
— Pan się łatwo domyśla co mnie do niego sprowadza... Pani Fantecka mówiła mi, żeś był łaskaw podjąć się prowadzenia jej sprawy. Ta sprawa moją jest zarazem. Przyszedłem podziękować i oddać się w jego opiekę. Mówiąc to biedny Bernard cały był drżący. Twarz jego zmieniona, oczy zmęczone, gorączkowa mowa i ruchy, robiły przykre wrażenie. Grzybowicz wskazał mu krzesło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.