widzieć żywym, jeźli pragnie mojego szczęścia, powinna zezwolić. Panie, ja panu do zgonu będę wdzięcznym.
Skłonił się prawnik.
— Mam więc mówić w ten sposób tylko...
— Nie inaczej — przemów pan do jej serca...
Moje szczęście równie jak honor są w tej sprawie zainteresowane — dodał Bernard gorąco — porzucić jej, która dla mnie się wszystkiego wyrzekła... żadna mnie siła nie zmusi.
— Rozumiem — rzekł Grzybowicz — a jeźliby ten dziwak Fantecki nie zgodził się na rozwód, jeźliby pani Marszałkowa nie dała zezwolenia, jeźli...
— W takim razie — wybuchnął Bernard — pójdziemy w świat, będę pracował, cierpiał — zniosę to położenie... i spełnię moją powinność.
— I pewnym pan jesteś, że na ubóstwo, pracę, cierpienie, zgodzi się pani Seweryna?
— Mam w jej sercu ufność nieograniczoną — krzyknął Bernard... I jakżebym jej nie miał... widząc co już uczyniła dla mnie...
Grzybowicz spojrzał na zegarek.
Po tym wybuchu gorącym, nastąpiło milczenie... Bernard zbliżył się aby jeszcze polecić adwokatowi sprawę swoją. Mówił urywano, niewyraźnie, z uczuciem ale bez ciągu... Widać w nim było obłąkanego szałem i przerażonego własnem położeniem człowieka. Nareszcie pożegnali się, wyszedł, a Grzybowicz poczekawszy nieco, kazał konie założyć i do miasta wyjechał.
Pani marszałkowa Znińska, starym zwyczajem majętnych właścicieli Wołynia, miała swój dworek w Żytomierzu. Inni posprzedawali dawno te posiadłości mniej teraz użyteczne, gdy już tyle spraw do pilnowania nie było i sejmików na które by zjeżdżać potrzeba — pani Znińska przez poszanowanie zabobonne niemal dla wszelkiej spadkowej własności, nie chciała się nigdy, nawet pod bardzo korzystnemi warunkami, dać wywłaszczyć z domu i ogrodu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.