— Innej rady nie ma tylko mościdzieju — Klin klinem!
Mecenas nie zrozumiał.
— A no! tak! dodał Prozorowicz... niech się znajdzie panna piękna, a niewygodny romans z Fantecką mu dokuczy... to się w pocieszycielce zakocha, a jejmość porzuci... Tylko tam pilnować trzeba, aby mu przeszkadzano i bardzo go nie dopuszczano do poufałości.
Grzybowicz się z żymnął.
— Zmiłuj się panie Burgrabio — lekarstwo gorsze od choroby.
— To go sobie sami kurujcie — wyrwał się stary — jam już na to głupi. Marszałkowa żenić się nie pozwoli z rozwódką, to pewna... chłopiec się zmarnuje... a to ostatnia rodziny gałązka... chociaż panie... nie ma innego sposobu, tylko Klin klinem — tylko Klin klinem.
— Nie mógłbym się widzieć z panią Marszałkową? spytał nie odpowiadając na tę oryginalną argumentacyą Mecenas.
Prozorowicz nieco urażony, wyprostował się.
— Każe pan, zapytać?
— Proszę pana...
Zostawiwszy gościa sam na sam z kanarkami, Burgrabia wyszedł jawnie urażony, że jego rada została milczeniem wzgardliwem pominiętą.
W chwilę potem wszedł od progu wołając.
— Marszałkowa prosi.
Skłoniwszy mu się Grzybowicz przeszedł sień i znalazł się w pokoju na przeciwko, ciemnym pustym, smutnym, w którym nie było nikogo. Chciał się czas rozpatrzeć w nim.
Na ścianach wisiały stare sztychy angielskie, przedstawiające heroiczne sceny z historyi rzymskiej, mocno zwilgocone i zczerniałe. Na kantorku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.