na jakoś inaczej zaczynała na świat patrzeć, niż w samotności swej wiejskiej nawykła.
Wdowa nie ujmowała zalet aniołowi, znajdowała go aż nadto pięknym, lecz na mężczyznę za mało energicznym. Nie taiła tego bynajmniej przed przyjaciółką.
— Trochę jeszcze dzieciak — mówiła — dobre to z kościami, i śliczne, żeby go się całusami zjeść chciało, ale — dla mnie, byłby za monotonnym. On by mnie znudził.
Zamiast go bronić, Seweryna milczała.
Narzekała ze swej strony, że znając wielką miłość matki dla jedynaka, zawiodła się mocno na jej sercu i nie spodziewała tak niezłomnego oporu. Przestraszało ją to, że marszałkowa nie ustępowała.
— Ja mu ufam, ja go kocham nad życie — mówiła — on mnie nie opuści — ale ta matka! Ona oboje nas głodem umorzy. Z czego my żyć będziemy.
Bernard nigdy o tem nie pomyślał, dla niego une chaumière et son coeur w najściślejszem wyrazów tych znaczeniu, było prawdą. Pragnął u nóg swojego bóstwa spędzić życie, choćby o chlebie i wodzie.
W kilka dni po przybyciu swem do Żytomierza, nie ukazawszy się nigdzie oprócz kościoła i dziedzińca katedralnego, gdzie ranną oddała wizytę — marszałkowa wyjechała nazad do Stadnicy. Nazajutrz dowiedział się o tem Bernard.
Stary Prozorowicz, który go niegdyś na kolanach wykołysał, który do niego jak do własnego dziecka był przywiązany — ciągnął go ku sobie. Dopóki tam była matka, nie mógł ani pomyśleć się z nim widzieć, teraz zapragnął koniecznie zobaczyć się, pomówić i — jeżeli można zyskać go sobie. Burgrabia, jak mu się zdawało, mógł być wielce pomocnym, jako pośrednik do matki, może jako litościwy kapitalista.
Zdaje się, że Prozorowicz ze swej strony, spodziewał się i przeczuwał odwiedziny Bernarda, że się do nich sam przygotował i żonie dał instrukcyę, jak
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.