mu tylko — tak, na coś były potrzebne. Bernard słuchał go, bo tonący brzytwy się chwyta.
— Mój kochany burgrabio, gdzież Anzelma i Turska, na wsi?
— Nie — tu — tu na całą zimę najęły mieszkanie, bo jeszcze pannie Anzelmie coś do muzyki braknie i chce tu brać lekcye... Turska tu i ona! Juścić samo pokrewieństwo choć dalekie, i stosunki nakazują tam nietylko być, ale bywać i to często — często...
Przez Turską i pannę Anzelmę skruszymy mamę — zobaczycie...
Niedowierzająco jakoś słuchał Bernard, ale się nie sprzeciwiał...
Spytał o mieszkanie Anzelmy i pani Turskiej — a potem nieśmiałe rzucił pytanie, czy one z panią Balbiną Rumińską się nie znały...
Prozorowicz głową potrząsł.
— E! — rzekł — o tej znajomości nie ma co i mówić — dziś z Rumińską nie pozna się nikt, z powodu że tam pani Fantecka mieszka, a do tej się nikt nie zbliży, póki rozwodu nie będzie.
Mówili tak długo jeszcze. Prozorowicz wracał uparcie do swej myśli, iż nie było rady tylko zyskać panią Turską i pannę Anzelmę. Bernard zwolna dał się zyskać dla tej myśli i przyjął ją.
— A już ja ręczę — że powoli się wszystko ku lepszemu obróci — zakończył burgrabia.
Zamyślony, po blisko godzinnej rozmowie, wyszedł ztąd Bernard i powróciwszy do mieszkania, ponieważ tego dnia nie miał pozwolenia bóstwa swojego oglądać, postanowił wieczorem odwiedzić panię Turską i kuzynkę Anzelmę. Ubrał się cały czarno, co mu do jego złotych włosów ślicznie przypadało i — przybrawszy postać żałobną — poszedł do wskazanego sobie domu.
Panna Anzelma, jak mówił burgrabia — wychowywała się niegdyś w domu marszałkowej. Była to sierota, którą oboje rodzice obumarli w dzieciństwie; dziedziczka znacznego majątku; śliczne dziecię, któ-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.