rem się nie było komu zająć, dopóki pani Turska, krewna też marszałkowej i panny Anzelmy, miała własne dziecko... Marszałkowa zajęta synem i jego wychowaniem, nie sądziła by podołać mogła zajęciu się losem sieroty. — Miała już lat około trzynastu panienka, gdy ciocia Turska, której dzieci poumierały, zaofiarowała się wziąć ją jakby za własną córkę...
Długo Anzelma nie mogła się oswoić z myślą porzucenia Stadnicy, przybranej pierwszej matki — i tego domu, który za rodzicielski uważać była nawykła. Ale miła, dobra, przywiązująca się i bardzo zręczna ciocia Turska potrafiła ją sobie pozyskać. Pojechała więc z nią i odtąd była z nią razem w kraju i za granicą, pod jej okiem spędziwszy pięć lat tych, w których się dusza młoda rozbudza do życia.
Anzelma, gdy opuszczała Stadnicę i żegnała braciszka Bernardka, którego imię wymawiała trochę dziwnie, bo żadnego r, nigdy dobitnie i wyraźnie nie umiała wymówić — zastępując je miększem hh, — była już bardzo miłą i ładniuchną dzieweczką. Oczki miała czarne, ciekawie patrzące, jakby zdumione zawsze i nastraszone, buzię do zbytku malutką i niby ściągniętą... czoło zamyślone... Zwykle miewała minkę poważną, ale gdy ją co dobrze rozśmieszyło, z tego posępnego buziaka nagle wyrywał się śmiech dźwięczący jak piosenka.
Staranne wychowanie pani Turskiej, niepospolitych darów umysłu i przebiegłości wielkiej kobiety, zrobiło z Anzelmki cudo. Wyrosła śliczną, rozumną i pełną nieopisanego wdzięku...
Pani Turska, która podobno żyła w młodości z dosyć burzliwemi pasując się losami, dotknięta nie jednym zawodem i boleścią wyniosła z przeszłości zapas doświadczenia wielki i pogląd na świat chłodny, niezbłagany, ale trzeźwy i sprawiedliwy.
Była to osoba teraz już pięćdziesięcioletnia blizko, ale zdrowa, silna, świeża, mimo doznanych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.