cierpień temperamentu żywego i wesołego. Straciwszy własne dzieci, owdowiawszy wcześnie po raz drugi, przywiązała się do Anzelmki jak do córki, — wychowanica też odpłacała jej wzajemnością.
Turska z marszałkowa były w najczulszej przyjaźni, choć się ich charaktery na pozór nie godziły. Pani Znińska była surową, poważną, nieco w sobie zamkniętą i zasad niewzruszonych. Turska wesołą, otwartą (ale z pomiarkowaniem) — pobłażającą wielce i nie biorącą małych rzeczy za zbyt ważne. Przeciwnie starała się raczej zmniejszać rozmiary i znaczenie tego co ją i drugich spotykało. Te dwa charaktery różne niby, doskonale z sobą harmonizowały.
W czasie teraźniejszego pobytu w mieście, marszałkowa z Turską, po dwa razy na dzień się widywały, biedna matka potrzebowała na łono przyjaciółki wylać swój ból i trwogę. Anzelmce ukryto nieszczęśliwy krok Bernardka...
Zgryzła się pani Turska także, chociaż nierównie mniej tragicznie to wzięła niż marszałkowa, starała się jej dodać męztwa i pocieszyć. Tajemnym planem i najulubieńszą myślą pani Turskiej było zawsze Bernardka z Anzelmą ożenić... Marszałkowa ani przyjmowała jej, ani odrzucała. Kochała Anzelmę, ale nie chciała synowi radzić ni odradzać, gdzie szło o stanowczy krok w życiu. Opór jaki mu stawiła z powodu pani Fanteckiej pochodził ztąd, że rozwód uważała za bezprawie, zerwanie węzłów małżeńskich za występek, a kobietę płochą za nieszczęście dla domu, dla przyszłości syna.
Przybywszy do miasta, marszałkowa poruszyła wszystkie sprężyny, wszelkie wpływy, ażeby rozwodowi przeszkodzić. Otrzymała to zapewnienie od władzy duchownej, iż w najostateczniejszym razie, chyba seperacya tylko nastąpić może.
Turska chodziła jak przybita zachwianiem tego, co jako najmilszą nadzieję swą pieścić była nawykła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.