twarzy cioci Turskiej tak widocznem było rozpromienienie, że u obiadu Anzelmka je spostrzegła.
— Ciocia była przez kilka dni czegoś taka zbiedzona. że aż mi jej żal było... przecież dziś, musiał Prozorowicz przynieść jakąś dobrą nowinkę, bo widzę promyk na czole... kocham za to burgrabiego.
Turska pocałowała ją w czoło...
— A wiesz, rzekła — że i to mnie trochę rozweseliło, bom się dowiedziała, że Bernard tu przyjechał — pewnie u nas będzie.
Dziewczę się zarumieniło...
— A! to doskonale! zawołała — takam ciekawa, jak wyrósł na poważnego człowieka. Ale na miły Bóg, ciociu, co ja włożę, ażeby mu się wydać starszą... Trzy lata temu miał mnie za dziecko... chcę mu się teraz pokazać... w całej dojrzałości mojej. Mówiono o Bernardzie do wieczora. Anzelmka ubrała się w suknię czarną, a której-że kobiecie w czarnem nie pięknie? Przypięła tylko na usilne proźby cioci kokardki pąsowe. Obie miały nadzieję, że Bernasia zobaczą. Przygotowano się z herbatą.
Gdy w przedpokoju usłyszano kogoś przybywającego, Anzelmka się cała zarumieniła. Nie omyliło ją przeczucie; wszedł Bernard, ale blady, smutny i tak jakoś wyglądający onieśmielonym a biednym, że się Anzelmka nastraszyła. Ciocia Turska wzięła go zaraz na stronę.
— Kochany panie Bernardzie, o tej twojej nieszczęśliwej awanturze przed Anzelmką — ani słowa; zaklinam. Ona nie wie i wiedzieć nie powinna.
Bernardowi trudno było bardzo nie mówić wcale o tem czem żył i co brzemieniem wielkiem na sercu leżało — ale musiał być posłusznym.
Siedli więc, jak za dawnych czasów do rozmowy o Stadnicy, o dziejach przeszłości, o sobie.
Bernard zdumiony był równie pięknością kuzynki, którą nazywał siostrzyczką, jak ona jego bladością i smutkiem Anzelmka nie zmieniła mu się nic a nic, ale rozkwitła, dojrzała była w całym bla-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.