Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

gję i stanowczość istot słabych, które ze strachu, aby nie złamały postanowienia, co prędzej palą mosty za sobą. Tak uczyniła w chwili rozmarzenia z artystą; bojąc się sama siebie poszła mu się oświadczyć i sądziła, że się tém zwiąże na wieki i nie ulegnie już ani matki perswazjom, ani przeszkodom, któreby się nastręczyć mogły. Zdawało jej się, że w nim znalazła ideał swój i szczęście przyszłości. — Świat, który ją otaczał, począwszy od rodzicielskiego domu był jej antypatyczny, wychowawszy się w innym, wzdychała do niego. Jej potrzeba było życia duchowego, sztuki, piękna, czegoś wyższego co by umysł karmiło, a tego właśnie wśród swoich znaleść niemogła.
Najbezstronniejszy postrzegacz puściwszy się w podróż odkryć po tym tak zwanym wielkim świecie, musi się prędko przekonać że tu, mimo łudzących pozorów, życia duchowego bardzo mało. Cywilizacja w tych kołach wytworzyła niby Fata morgana urocze, do których zbliżywszy się zamiast oazy spotykamy pustynię. Tu są pozory życia, ale życia niema. Ci ludzie umieją mówić o wszystkiem, a nie zajmują się niczém, książka czasem ich ciekawi, jeśli jest rozrywaną nowością, dzieło sztuki jeśli ma sławę głośną, ale posłuchawszy sądów o nich, przekonać się łatwo, jak one niewyrobionych, powierzchownych umysłów są sprawą. — Świat ten potrzebując czemś żyć, chwyta z kolei wszystko — skoczków na linie i artystów, kaznodziejami i kuglarzami się roznamiętnia zarówno; mówi o filozofii, jeśli ona jest modną, o machinach, jeśli się niemi zajmują po stolicach, o czepkach