Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

panna Celina spędziła we łzach i niepokoju. Żałowała pospiesznego kroku, uniesienia co ją związało na zawsze... ale co było począć? co począć?
Poeta tymczasem marzył.
Wróciwszy z wieczora od hrabinej do hotelu, w którym zastał Ukraińca wzdychającego do wista lub preferansa i hr. Lutomskiego z cygarem w ustach, obu milczących.... Staś ani myślał spać się położyć. Angielka jakaś grała Mendelsohna śpiewy w drugim pokoju, prześlicznie one teraz za temat do dalszych marzeń służyły.... Do jednego z tych „Lieder ohne Worte“ Staś śliczną też zaimprowizował poezję. Lutomski, który się nim bawił i lubił go po swojemu, kończąc cygaro, rzekł wreszcie:
— Mój Stasiu, ty bo jesteś najszczęśliwszym z ludzi, nie licząc tego, że wszyscy za tobą latają... że zajmujesz wszystkich, masz ten dar, dany nie wielu, że się sam zabawić, zająć, roznamiętnić umiesz wszystkim. Ruina, kazanie, piękna twarz, muzyka, kwiatek leje ci nektary poezji do duszy.... żyjesz! my wegetujemy!!!
Staś nie zrozumiał prawie, śpiewało mu w duszy jeszcze Mendelsohna pieśnią.
— A propos, dodał Lutomski — zróbże mi też łaskę. Wszak na obiedzie danym dla pułkownika, prezentowałem cię ślicznej pani Elizie... i nie odwiedziłeś jej dotąd! Jesteś niegrzeczny, ona się domaga tego, jest, zapaloną twą wielbicielką, kazała mi cię gwałtem przyprowadzić.