Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

w fotelu hrabia. Nie miałem nic pilniejszego nad oznajmienie Elizie, że u niej jutro będziemy. Znam kaprysy poetów, bałem się gdybyśmy jej nie zapytali, żebyśmi potém nie uszedł. Napisałem więc natychmiast, a Eliza, jak się tego spodziewałem, odpisała mi w tejże chwili. Trzymam odpowiedź w ręku. Czytaj.
— A! daj mi pokój! czytaj sam... ja nie mogę.
— Jakto? i nieciekaw jesteś ślicznej rączki pięknej pani! rozśmiał się hrabia, gdy ja myślałem że ty mi za ten autograf dasz przynajmniej hawańskie cygaro??
— Oczy mnie bolą....
Roman zaczął czytać. Wrażliwa dusza poety, mimo złego usposobienia, dała się wziąć na sidło słówek, na urok wycieczki do villi Adrjana i Horacjuszowszowskiego Tibur. Staś rzucił pióro... co było dobrym znakiem.
— A! wybierałem się właśnie pokłonić cieniom poety w Tibur, choć ten poeta tylko melodją swej pieśni mnie czaruje... jedziemy!
— Jedziemy! odparł hr. Roman, ale umówmyż się jak? kiedy? czém?
— To wszystko zostawiam tobie, ty jesteś najpraktyczniejszy z ludzi, ja najnieszczęśliwszy... mógłbym jutro niestawić się w słowie... weź mnie i wieź.
— Dobrze, dałeś mi pełnomocnictwo, dobranoc, nie przerywam ci natchnienia....
— A! poleciało! westchnął Staś — la folle du logis — gdzieś już nad innym szczęśliwym roztacza skrzydła.... Znajdziesz mnie jutro gotowym....