Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz powóz zamówiony w hotelu z veturynem najętym na dzień cały, czekał z rana u bramy, Stasia zaspanego po długiem czuwaniu wyciągnął hr. Roman. Po drodze mieli zajrzeć jeszcze do cudnych, obrosłych ruin olbrzymiej villi Adrjana... a nie wypadało też by Eliza czekała na zaproszonych... więc się spieszono po troszę; wszyscy ale nie veturyn, któremu najmniej chodziło o zmęczenie koni.
Dzień, mimo smutnych przepowiedni listu, był piękny, pogodny, ciepły, chociaż wietrzny; krajobraz okolicy rzymskiej żywo przypominał pejzaże Poussin’a. Coś wesołego i młodzieńczego było w powietrzu, które zwykle przepojone bywa smutkiem. Promienie słoneczne oblewały gorącém światłem bliższe przedmioty, a w sprzeczności z ich barwą ciepłą, oddalenia tém siniej i fijoletowiej odchodziły. Powietrze było dziwnej przezroczystości, lazur nieba ciemny....
U Porta San Lorenzo spotkali podróżni nasi jeden z tych powozów, które codziennie mniej szczęśliwych lub oszczędniejszych podróżnych zabierają all Angolo na Monte Citorio za kilka pawłów wioząc ich do Tibur. Vetury były nabite anglikami i amerykanami.... Wyprzedził ich przez próżność veturyn naajęty przez hrabiów polskich i ruszyli śmiejąc się wesoło Tyburtyńską drogą ku mostowi na Anio.... Nie postrzegli się prawie gdy dojechali do wnijścia ruin villi Adrjana, o której im woźnica oznajmił, rad że koniom wypocznie. Wielkie niebezpieczeństwo groziło tu hr. Romanowi, bo Staś wpadłszy na gruzy te, na wspomnienia i ślady wspaniłoścai prawdziwie ce-