Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Przezorna pani przeczuwając, iż się za przyjęcie wstydzić może, zabrała szczęściem do powozu koszyk z rozmaitemi zapasami i kilką butelkami wina, które z obiadu lichego prawdziwą ucztę zrobiły.
Hrabina wiedziała bardzo dobrze, iż w chwilach życia pewnych nawet najmniejsze, obojętne na pozór akcessorja nie są bez pewnego znaczenia. Ze wspomnieniami ich łączy się potém wrażenie milsze, gdy nic harmonij chwilowego szczęścia nie psuje. Pasztet, zimne pieczyste, kilka butelek dobrego wina, wcale nie zaszkodziły, choć Staś nie uważał dobrze ani co to było... ani zkąd się to wzięło. Ale szczęśliwy patrzał w śliczne oczy czarodziejki, słuchał harmonijnego jej głosu, napawał się tchnieniem niewieściem, które w młodości samo czyni już szczęśliwym, pił niepomnąc, że się upić można, bo był pijany Elizą... jadł niepamiętając co zjada... ożywił się, rozpromienił i — nadzwyczajnie podobał.
Był piękny jak Autinous, a poetyczny jak młody ów Apollo z jaszczurką w Pio-Clementino.... Nie powiemy, żeby się pani Eliza w nim zakochała, choć przybyła już z tym projektem zawczasu, ale głowa się jej zapaliła do Stasia, powiedziała sobie, że go bądź co bądź zbałamucić musi i rozkochać. — Nie narażała się sama, jak się jej zdawało, na żadne niebezpieczeństwo, sądząc że kochać nie może, a bawić się tylko będzie. Piękniejszego cacka znowu trudno sobie dobrać było.
Przy obiedzie hr. Roman grał rolę pomocnika gospodyni, chłodził szampana, grzał bordo, otwierał