Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

nikogo, ani ojca, ani brata, ani męża... Śmierć rozerwała węzły krwi, umarły należy do surowego Boga... idzie na rachunek.... Dla świata już go niema.... Śpiew posępny prowadzi do milczenia wiekuistego....
Kapnicy prześli, ulica została pustką... ptaki siadły na ruinie i szczebioczą.... Czy i one pytają — dla czego?
Nie — tylko nam, nam tylko dano pytać bez odpowiedzi, wiedzieć że niewiemy nic, rozumieć swą nicość i ręce łamać, rozpaczając o jutrze... Ptaszki żyją — my umieramy całe życie. I to się nazywa żywotem...? Ironja od kolebki do grobu... walka z niewidomem, z ciemnością — z wykrzywionym znakiem zapytania.
Cicho na Via Appia.... W tej drodze grobowej pozostał ślad kół, któremi z Romy Cezarów wyjechało ostatnie bożyszcze, siła ostatnia i ostatni człowiek starej epoki. — Po za niemi rozsypało się w proch, co zostało — niepotrzebnem.
Tylko sosny, laury, chwast, krzewy, dzika róża i trawy rozbujały na tłustym podściole ze stu wieków, zmienionym w kupę gnoju... Jak serdecznie obejmują one marmur, bronz, kunszt, myśl, ból... i jak serdecznie spoczywają świętość i występek, cielska Neronów i zwłoki męczenników.... Chylą się gałęzie zielone i cisną... śmierci posłanniki udają że przychodzą w imie życia.
Bluszcz tuli i zabiia.... Pod nogami co płyta strzaskana to karta dziejów.... Złomek ten mar-