garo. Stanisław napisał Tiburtyńską Elegję... bardzo piękną, jeszcze tej samej nocy....
Chcecie może wiedzieć, co się działo z biednym artystą, który uciekł do Bolonij szczęściem, aby na dolę własną oko w oko nie patrzeć?...
Roman był tak jak sierotą, miał jednę matkę staruszkę, którą kochał, a która go rozumieć nie mogła — to także srogi rodzaj sieroctwa; miał brata, który w starym kożuchu ziemię orał — i więcej nikogo. Ci wszyscy byli daleko — a w świecie, w który się wcisnął z paletą i pęzlami był jeden, samiuteńki jeden. — Gdy rozbitek na wyspie bezludnej, stęskniony ludzi i serca, posłyszy braterski głos, poczuje wyciągnioną dłoń, rozraduje się do głębi duszy — a potém straci nagle szczęście co mu się jak sen przed oczyma przewinęło — doznaje tego uczucia właśnie, które po wyjeździe z Rzymu towarzyszyło Czarnemu. Nigdy świat nie wydał mu się puściejszym, nigdy życie większém brzemieniem nie legło na jego barkach, nigdy mniej nie czuł sztuki i pociech jej niebieskich.
Widział się wciągnięty jakimś fatalizmem w kręgi jasne, uderzyło mu serce, rozmarzyła się głowa — zrodziły nadzieje na to tylko, ażeby po błysku przelotnym straszniejsza jeszcze otoczyła ciemność.
Ale Beppo Nero był dzieckiem ludu i zaznał wszystkich bolów od młodu, jadł długo gorzki chleb niedoli, wrócił więc do niego nie jak rozpieszczeni i jęczący wybrańcy — ale jak wychowaniec bolu, z za-