Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

To widmo rzymskiego życia przeraziło go zrazu, nierychło opamiętał się i zrozumieć potrafił co ona robić tu mogła. — Pola go przywitała skinieniem głowy pełném współczucia, zmuszając się do uśmiechu.
Kościół był pusty, siadła przy nim na ławce.
— Zdziwiliście się, nieprawdaż, spytała — zkąd ja tutaj się wzięłam? — ale są prawdziwie dziwne czasem boskie zrządzenia. My tu mamy krewnych, moja babka zachorzała nieboraczka, chciałam staruszkę odwiedzić — i ot jak zjawiłam się w Bolonij.
Beppo uwierzył, bo umyślnego przyjazdu ani mógł przypuścić.
— Dawno tu jesteście? — spytał.
— O! od wczoraj! szepnęła Pola — a wam jak się podobało miasto św. Piotra? czy robiliście już co w muzeum?
Beppo poruszył ramionami.
— Trochę, rzekł, trochę....
— I mieszkacie?
— Gdzieś koło Madonna di Galleria... odparł Beppo.
— Już wiem, kiwnęła głową dziewczyna....
— Zabawicie tu długo? rzekł Czarny.
— Nie wiem — odezwała się ruszając ramionami — poczekam aż babka pozdrowieje.
— A! odezwał się Beppo obojętnie, a!
— Wy coś blado wyglądacie!
— Jestem zdrów!
— I wesół?
— Ja nie bywam nigdy wesół, to wy wiecie Pola,