A więc Sursum corda, nie oczy w ziemię, ale czoło do góry, penzel do góry i w drogę!! Ludzkość się równo nawraca obrazami jak kazaniami... a kto wie czy pierwsze nie lepiej od drugich skutkują.
Rozmowa tym torem puszczona, potoczyła się do późnej nocy, stary potrafił rozbudzić w Czarnym uczucie odrętwiałe miłości sztuki... nie walcząc z przywiązaniem dla Celiny, które mu się żadną nie wydawało zbrodnią, wskazywał tylko właściwe rozmiary jakie ona powinna była zająć w życiu artysty.
Tymczasem Pola niespokojna dwa razy pukała do pustej izdebki Beppa, który późno dopiero w noc wrócił do mieszkania, przekonany, że winien jechać do Rzymu a nie uciekać od niebezpieczeństwa.
Tatko wymógł na nim słowo, że pojadą razem.
Nazajutrz rano, gdy Beppo biegł do Pinakoteki, aby tam zabrać płotno i szkatułkę... spotkał się z Polą na drodze. Dziewczyna postrzegła jaśniejszą twarz i rozradowało się jej serce — chwyciła za ramię poufale artystę.
— A to dokąd tak spieszycie? zapytała.
— Do Rzymu!
— Do Rzymu! zakrzyknęła zdziwiona Pola — do Rzymu — cóż się stało? odebraliście listy? zawołano was?
— A! nie — jadę bo mi tu nudno, bo chcę powrócić — bo...
— Ale wczoraj jeszcze nie mieliście myśli żadnej?
— Tak — a dziś — postanowiłem powracać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/135
Ta strona została skorygowana.