— Powiedźcież mi szczérze... niespokojna ozwała się Pola — co się wam stało?...
Czarny spojrzał ciekawie w jej czarne oczy ogniste na zwiędłej twarzy błyszczące młodszym blaskiem niż ona.
— Stało mi się, żem wczoraj wieczór przegadał ze starym przyjacielem, który mnie przekonał, że więcej jest do czynienia w Rzymie niż tu....
— I nie boicie się? — spytała niekończąc dziewczyna.
— Nie — nie boję się! uśmiechając się smutnie zawołał Beppo — zdaje mi się że mnie ten człowiek wyleczył.
Pola ręce załamała.
— Pokaż że mi pan tego cudownego doktora... co tak na choroby serca koruje....
Beppo nie odpowiadając już wyciągnął rękę ku czarnej, w pierścionki bogato przystrojonej ręce Rzymianin. — Adio! a wy kiedy wracacie do Rzymu....
— Ja? zapłoniona smutnie odpowiedziała dziewczyna — Chi lo sa? babka jest zdrowsza? może — jutro.
— Więc do widzenia!
Pola odmłodniała rumieńcem, podali sobie ręce, a Beppo poleciał do domu. Wybór w drogę był niedługi, stary oczekiwał z miejscami zamówionemi w dyliżansie... szło mu o to by swe teorje przez drogę wpoił lepiej towarzyszowi. Wesoły, rad pięknej porze, skutkowi szczęśliwemu swej argumentacji, Tatko pro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/136
Ta strona została skorygowana.