Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

siowi zachciało zobaczyć Koloseum w jej blasku. Właśnie kierował się ku niemu, gdy z tyłu uczuł silną dłoń, która go pochwyciła za ramię i nim zdołał sięgnąć po nóż, który zawsze przy sobie nosił, odebrał uderzenie w krzyże, coś zimnego wsunęło się pod łopatkę... w oczach zrobiło się ciemno... padł....
Gdy później oczy otworzył, nie mógł pojąć co się z nim stało, w jednej koszuli, zbroczonej krwią, leżał na swém łóżku w hotelu, nieznajomy doktor stał nad nim puls badając a z po za niego widać było poczciwego Ukraińca, hr. Romana, siwą głowę Tatka i zapłakane oczy pani Elizy....
Wszystkie te postacie miały miny tak posępne i uroczyste, iż chory oprzytomniawszy, przypomniawszy sobie nieco wypadek... domyślił się niebezpieczeństwa, w jakiém zostawał.
Nie było ono wszakże tak groźnem jak się zrazu wydało, włóczęga, który chcąc odrzeć poetę, uderzył go nożem z tyłu, miał albo niezręczną jeszcze dłoń albo serce nie zbyt odważne, raz, który mógł być śmiertelnym, ośliznął się i poszarpał mięsne części, nietknąwszy żywotnych, krwi upłynęło wiele, osłabienie było znaczne, gdyż nierychło odszukano omdlałego. W nocy niewidząc go powracającego do domu, jakiemś przeczuciem pobiegł Ukrainiec z hr. Romanem szukać w okolicy Koloseum. Znaleźli go na pozór bez życia, we krwi leżącego i odartego z odzieży.
Przywołano doktora, alarm się zrobił wielki, nadedniem dano znać pani Elizie... i wszyscy znaleźli się u łoża biednego chłopca.