nie uczyniłem, pomagam gdy mogę, gdérzę zawsze. I na panią bym chciał pogderać — czy pozwolisz... jak ojcu?
— Duchownemu! szepnęła ironicznie zawsze Celina.
— Tak, duchownemu, choć nie kapłan, mam prawo dotego nazwania — odezwał się Tatko — bo prawię często o duchu.... To manja moja.... Gdybyś pani mi swojego ducha dała na kurację, ręczę, że chorobie bym ulżył.
— Probuj pan — rzekła Celina.
— Tylko się pani nie gniewaj.
Stary wstał i począł się przechadzać po pokoju.
— Pani jesteś chorą na ideał — jest to rzadka i piękna choroba — nie często mi się z nią spotykać zdarza. Choruj pani, leczyć nie myślę zupełnie, bo to chroniczna słabość dusz pięknych, tylko we wcielone ideały wierzyć nie trzeba.
Spojrzał, Cesia słuchała z zagryzionemi wargami.
— Pani się pogniewasz gdy jej wskażę dwie popełnione omyłki... spytał.
Cesia byłaby zniosła cierpliwie wymienienie jednej, ale na wzmiankę o dwóch, okryła się rumieńcem, sądziła że druga była dla całego świata tajemnicą. Tej jej wstyd było szczególniej, bo chwilowe zajęcie poetą było nieudaną próbą.
— Rozumiem, rzekła Celina, że mi pan jak wielu innych, zadasz żem się nadto zajęła jakimś tam artystą, ale gdzież drugi? ciekawam....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/145
Ta strona została skorygowana.