Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

Aniołem niż salonowym, przyzwoitym człowiekiem. — Prędzej później z tą surową naturą, potrzebującą więcej swobody niż jej wasz świat dać może — nie mogłabyś się pani pogodzić. Są w niej strony piękne, ale gdybyś pani zobaczyła ubogą chatę, w której się wychował, starą matkę w odartej sukmance, brata prostaka, wielebyś mu przebaczyła i wiele zrozumiała....
Spojrzał staruszek, Celina była zapłonioną.
— Jakby to było pięknie, gdybyś pani umiała zaprotegować, podnieść, ożywić artystę — a... powstrzymać chłopaka od wybujałych marzeń... dodał Tatko. Mnie się zdaje, że on się po dziecinnemu w pani zakochał, a pani nie dosyć wyraźnie dałaś mu do zrozumienia, że to śmieszność po prostu.
— Śmieszność? zawołała Cesia — dla czego?
— Bo kochać się tak ślicznie, jak Mahometanie modlą się do księżyca, ja mu nie bronię — ale boję się, by sobie zaraz nie wymarzył czegoś więcej — co jest niepodobieństwem.
— Nie rozumiem pana.
— Nie mów pani tego, rozumiesz mnie doskonale — poszłażbyś za niego?
Cesia zacięła usta.
— Cóż to za pytanie?
— Impertynenckie? prawda? ale spojrzyj pani na siwe włosy moje — przebaczysz mi — i odpowiesz — poszłabyś za niego?
— Myślisz pan, że wstrzymałoby mnie pochodzenie, gdyby przemówiło serce?