Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

wna wybierała się ztąd podobno... może ją przykład drugich zachęci także.
— Jak się wszyscy rozjedziecie — westchnął stary, zapakuję mój tłumoczek i ruszę także. Ja nie mogę żyć, gdzie się nie wygadam po polsku — w żadnym języku nie umiem się tak skutecznie wypaplać z memi niedorzecznościami.
To mówiąc popatrzał na nieco ożywieńszą twarz panny Celiny i pocałowawszy ją w rękę chciał wyjść powoli.
Ona go sama wstrzymała.
— Dałeś mi pan uczuć żem była nieco dziecinną, rzekła płoniąc się, ale pan masz serce dobre.... Mam-li mu wszystko powiedzieć?
— Jak ojcu duchownemu — odparł Tatko — śmiało....
— Możem zawiniła doprawdy, zbyt żywo zajmując się artystą... może mojem postępowaniem usprawiedliwiłam jakieś nadzieje... niepotrzebne, któreby go o cierpienie przyprawić mogły... radź mi pan! Żal mi człowieka? co mam począć? Znasz go.
— Znam go, i — naprzód pani za ufność dziękując — proszę byś była spokojną. Beppo nigdy nie mógł wygórowanych tworzyć sobie nadziei, gdyby je chwilowo powziął, — opamiętałby się w prędce. Dla niego nawet szczęście byłoby zwichnięciem zawodu... jemu przeznaczono żyć dla sztuki.
Bądź pani dlań gwiazdą, ideałem, siostrą, nie karz ani jego, ani siebie za chwilowe uniesienie, — przy pierwszém widzeniu podaj mu rękę ze spokojnym