Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

mie przy ciepłém ognisku wspólnych uniesień zostaje na wieki, i gdy z artysty tylko sucha łupina butwieje, jeszcze pamięć dni szczęśliwszych ożywić ją może.
Tego wieczora przybyły Wacio szczególną zwracał uwagę, był on jednym z tych szczęśliwych, którzy nie ucząc się prawie, mówią wszystkiemi językami, śmiało, źle, ale tak że się dadzą zrozumieć. Czego nie stanie słowu, mimika wyrazista dopełnia.
Wacio mówił tak po włosku, po niemiecku, po angielsku, a gotów był mówić i po grecku, bo śmiech z omyłek nigdy go nie strwożył, on sam śmiał się z nich pierwszy.
Tak samo jak z językami postępował sobie z ludźmi, nie onieśmielił go nikt największą powagą, wyższością, tonem, nazwiskiem ani fizijognomiją, czuł się rówien każdemu... a kto mu wyższość swą dał poznać, brał go po szkolnemu na fundusz. Była to zaprawdę szczególna natura, w której słabości i talenta równe grały role, zdolna do największego heroizmu i do kolosalnego dzieciństwa; do poświęcenia bez granic i uporu nieprzełamanego, bujna, odważna, niedbała na jutro, a wesoła i raźna bez miary.
Niemając grosza w kieszeni, wkupywał się traktamentem sowitym do bractwa współtowarzyszów, rachując bez zapytania na uczynną kieszeń towarzysza szkolnego. — Rozdawał cygara, płacił kawy i lody, kredyt ten miał przyszły talent i praca Czarnemu oddać z procentem. Beppo nie sprzeciwiał się — bawił go ten zuchwalec.