swe teorje powszechnej miłości, którą wyśmiewano dowcipnie. — Śmiał się i on z niemi.
— Buona sera, buona sera, padre amoroso! ozwało się ze wszystkich kątów i ręce wyciągnęły się ku starcowi zewsząd z przyjacielskiemi uściski.
Jeden Wacio, który Tatka nie znał, stał patrząc nań, a że marzył zawsze o łapaniu typów do albumu, przypatrywał się sokratycznej twarzy z zajęciem.
— A! rzekł w duchu — jaki typ do śmierci sprawiedliwego z czarą cykuty, w chwili ofiary koguta Eskulapowi!!
— Kto to jest? szepnął Tatko do stojącego obok Niemca — ten nowy?
— Przecież ziomek wasz, młody artysta, który na języku ma wiele talentu.
Beppo, który się zbliżył, przedstawił na żądanie swojego towarzysza i poznał go z Tatkiem.
— Jak Pana Boga kocham! zawołał Wacio bez ogródki, — gdyby mi pan posiedział, tobym z pana takiego Sokratesa uciął....
Stary popatrzył mu w oczy....
— Miałbyś odwagę, spytał, po setny pięćdziesiąty raz malować śmierć Sokratesa?
— A czemuż nie? zawołał Wacek — na oklepanych przedmiotach najlepiej się probuje oryginalność talentu. Śmieją się zawsze z zadań akademickich, aleć to przecie starzy gracze ci co każą malować po raz setny śmierć Sokratesa, gniew Achilla, Bryzeis i t. p. — prawdziwy tylko talent wyjdzie z takiego tematu zwycięzko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/155
Ta strona została skorygowana.