mówić o sztuce... a nie potrzebować walać palców..., byłbym najszczęśliwszym!!! Malowałbym w myśli cudowne rzeczy....
Ruszył ramionami.
— Lenistwo, odparł Tatko, bywa znamieniem talentu... ale niekoniecznie mu pomaga do wzrostu...
— A wie pan — rozśmiał się Wacio, że pracowitość może najpiękniejszy dar w drobny proszek zetrzeć... będzie można potém nim dijamenty szlifować, ale oprawić go w oczko do pierścienia nie sposób.
Tatko zbliżył się z ciekawością do oryginała i pociągnął go za sobą. Wacio nie był od tego, żeby się z całym dowcipem nie popisać przed starym, poszedł z nim i jak paw ogonem roztoczył całym zasobem swojego jenjalnego dziwactwa.
Zagadali się długo i pokochali wzajemnie; stary przypomniał sobie dopiero, że miał Beppa zamówić do muzeum na jutro....
— Słuchaj Czarny, rzekł zwracając się do niego, masz być jutro przed południem w Muzeum Pio-Clementino i czekać tam na mnie. Jest tego konieczna potrzeba.
— Potrzeba?
— Tak, proszę o to, spuść się na mnie.
— A ja? mam także przyjść do Muzeum? — zapytał Wacio.
— Czemuż nie! odparł stery, przynieś tylko z sobą swoją wesołość, zapał dla sztuki... i uzbrój się jak na kampaniję.
— Cóż to tam ma być? przerwał Wacek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/157
Ta strona została skorygowana.