Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

Wyrzekła to z czułością, ze wzruszeniem, a jednak — gdyby kto był wejrzał w głębiny serca, pod smutkiem, współczuciem, żalem, znalazłby był może niewytłomaczoną iskrę pociechy z odzyskanej swobody. Celina czuła, że wyrzekając się walk, które ją czekały — stawała się swobodniejszą... że... Sama może nie wiedziała dla czego tchnęła wolniej.
A on —? dopełnił obowiązku, ale ścisnęło mu się serce, szedł zimny, został w miejscu po jej odejściu jak wkuty w marmurową posadzkę... oniemiały — struty.... Mężnie dokonał ofiary, ale mu było boleśnie, że ona tak jakoś łatwo, tak prawie chętnie przyjętą została. Uczuł się znowu sam jeden, sierocy, opuszczonym, zapomnianym — odrzuconym, czoło pofałdowało się, oczy zaszły suchą łzą, najstraszniejszą z łez, która boli a wytrysnąć nie może.
Podniósł głowę machinalnie, oczy jego padły na olbrzymi posąg, przed którym niewiedząc gdzie stał zatrzymał się z Cecylją. — Wyobrażał on jednego z tych jeńców — barbarzyńców ze związanemi rękami, z krótko postrzyżoną głową, z dzikim twarzy wyrazem, — którzy u posągu tryumfatora stali na świadectwo jego zwycięztwa.... Mimo woli ta twarz i ta postać przybrała dlań podobieństwo do niego samego. Te spętane ręce, to znękanie nieme, ten wyraz rozpaczy skamieniałej przedstawił mu własny los jego.... I on należał do tej klasy społecznej, którą pogańscy tryumfatorowie wiecznie chcieliby widzieć skutemi, bezwładnemi, posłusznemi....
Pomiędzy tym posągiem a tym człowiekiem świe-