Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

Elizy. Stosunek jego z nią, który ściślej zawiązał wdzięczność dla siostry miłosierdzia, był jak najczulszy. Staś zwał ją Beatrysą swoją — przysięgli sobie platoniczną miłość niebiańską po sto razy. Zwali się siostrą i bratem. — Tatko byłby się mógł serdecznie cieszyć, słuchając ich rozmów... gdyby na usteczkach różowych pani Elizy nie dojrzał czasem przelatującego sarkazmu, czasem nerwowego drgnienia, któreby ktoś złośliwy za poziewanie mógł wziąć nieopatrznie.
W istocie pani Eliza doprowadziwszy poetę do płomienistej miłości, skosztowawszy tej słodyczy poetycznego kochania, przetykanego złotemi poezji nićmi, wyczerpawszy wszystkie wzruszenia, jakie ono dać mogło, była już odrobineczkę znudzoną....
Staś kochał się po młodzieńczemu z wiarą, że ideał spadł mu z niebios w objęcia. Gdy czasem ta istota niebiańska ozwała się z czémś ziemskiém, pospolitém, cudów sofisty dokazywał, aby z tych słów ułomnych wydobyć znaczenie jakie mystyczne, niezwyczajne, szczytne! — Twarz ta prześliczna była dlań jakby kroplą rosy, w której się niebo przegląda a widział w niej wszystko... świat... światy... ledwie nie, Boga....
Miłość jego była istnie poetyczną, spokojną, czystą,... pełną dziecinnych uciech, radości dziecinnych pełną, wszystkie po stokroć wyśmiewane zeschłych bukietów i podartych rękawiczek uroki dla niego były czémś świeżém, nowém, uszczęśliwiającem.... W duchu