Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

patrywał się milczący i odchodził jakiś niezadowolony.
W istocie z Beppa trudno się było cieszyć, tak smutne robił wrażenie, człowieka zwichniętego, który porusza się, działa, obraca, nie ustaje w pracy, ale duszę podział gdzieindziej i odzyskać jej już nie może.
Milczący wstawał zwykle rano, Pola przynosiła mu śniadanie — zaraz po niém rozpoczynał studja do kartonów, rysował w domu lub po zbiorach i muzeach, i albo przesiedział dzień z ołówkiem w ręku, lub aż do nocy znikał gdzieś, niepowracając chyba na spoczynek. Wacek także nie przychodził wcześnie, czysto nawet już słowa do siebie nie powiedzieli i każdy z nich legł na swém łóżku.
Mimo pobratymstwa artystycznego i znajomości szkolnej jeszcze, mimo współczucia jakie Beppo okazywał dla trzpiota, dwie ich dusze wcale z sobą nie były w tym związku serdecznym, który zbliża, łączy i dla obu staje się pociechą. Ani Wacek ze swych świetnych powodzeń, ani Beppo ze smutku się nie spowiadał przed nim. — Żyli obok siebie nie z sobą.
Czarnego zapasy i zarobki wzięte we dwa ognie wyczerpywać się zaczynały. Jednego ranku, gdy Beppo zwieszony nad księgą szukał sobie strojów XVI. wieku do jednej z postaci przyszłego obrazu, a Wacek się starannie ubierał, bo miał iść do pani Elizy, — nagle młody trzpiot uderzywszy się po kieszeniach naprzód, zawołał do milczącego przyjaciela.
— Beppo! patrz-że na mnie! jak mnie znajdujesz?
Czarny podniósł oczy.