Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

chy — dodał Tatko — patrzę na tę małą kupkę naszej braci chwilowo tu zebraną na obcej ziemi, w tym grodzie, któryby miłością natchnąć powinien... i gryzę się tém że tu — jak wszędzie, my rozproszeni, ścigani, oplwani, sarni z sobą, tylko się jeść i nienawidzieć umiemy.
— A! czyż co nowego zaszło? — zapytał malarz strwożony....
— Nie — rozwija się wszystko wedle praw i przewidzeń smutnych.... Miłości i przyjaźnie nasze fermentują na octy i żółcie. Ty już nie bywasz u hrabinej, dla tego żeś się nadto kochał w jej córce. Hr. Roman, pan Mieczysław i Staś chodzą niemówiąc do siebie — pani Eliza gniewa się na poetę, którego zdradziła i zawiodła... do mnie mało kto chce mówić... a hrabianka Dorota i ojciec jej duchowny nie znajdują z nas nikogo godnym nawet czyśca, wszystkich hurtem osądzili do piekieł.... Teraz w dodatku przybywa nam głupie chłopię, ten twój Wacek, który jak ćma na świecę poleciał na czarne oczy pani Elizy... i — opali skrzydła.
Beppo się uśmiechnął.
— Mnie się zdaje, rzekł, że temu się nic nie stanie — skrzydła ma twarde... a serce troistą opasane zbroją.
— Jak u Horacjusza, odparł starzec... ależ młody.
— To go ratuje — nic nie bierze na serjo... kocha dla zabawy, kłóci się niemając co robić, a pracuje z nudy....