— Cóż się z nim stało? bo tu już jego tłumoczków nie widzę? zapytał Tatko.
— Przed chwilą mnie opuścił — okazało się — okazało się — szepnął oczy spuszczając Beppo — że mu tu było niewygodnie.
— A! a! mruknął starzec....
A po chwili namysłu dodał:
— Wiesz co, mój Beppo... jabym ci miał jednę propozycją do uczynienia. Dałem ci myśl do obrazu, mam słabość do mojej idei — ty nie możesz przedsiębrać dzieła tak wielkiego, nie będąc pewien co z niem uczynisz... Otóż — przemyślałem nad tém właśnie, a że sam nie jestem w stanie opłacić ci pracy takich rozmiarów, znalazłem kogoś — mojego przyjaciela... który zamawia tę „Polskę,“ prosi abyś cenę oznaczył — i — i — domówił Tatko, da kilkaset skudów zadatku....
— Jak to? zawołał zdumiony malarz, jest w Polsce, dziś, w tej Polsce wyżyłowanej męczeństwem, wycieńczonej, zobojętniałej, zimnej jak trup — jeden człowiek co sztukę kocha i coś dla niej chciałby poświęcić? Jest ktoś coby takie płótno powiesił, aby mu łzy cisnęło i budziło go miłością ojczyzny do trudu dla ojczyzny?
— Stój, rzekł Tatko wzdychając — stój — mówiłem żem ci znalazł na obraz nabywcę — alem nie określał człowieka i nie pytaj mnie o wizerunek jego.
— Jak to? oddając moje dziecię w czyjeś ręce, nie miałbyś się potroszczyć o los jego? Mówcie mi prawdę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/195
Ta strona została skorygowana.