Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

— Możeby pana rozerwała muzyka? spytała przystępując Fanny.
— Tak jest... muzyka! a! proszę, niech pani gra... coś poważnego! bardzo dobrze! Siedm słów Haydena... najszczytniejszy poemat jaki kiedy stworzył człowiek!
— Siedm słów? spytała Fanny — a! ja tego na nieszczęście nie umiem... i nie mam. Chcesz pan ballady Chopina... czy nokturnu?
— Tak — dobrze, Chopina — Chopin był muzykiem tęsknoty.... zrozumiem go, — ale tęsknota jego ziemska — a ja mam w duszy niebieską.
Fanny zagryzła usta i ruszyła ramionami, poszła do fortepianu... pomyślała... sam jej pod palce przyszedł mazurek Chopina, tak świeżo zerwany z pola jak bławatek co rozkwitł rano.... niby śpiewek pastuszy. — Staś przy fortepianie stanął, łzy mu się brylantowały na powiekach.... Powoli obmyte niemi oczy zaświeciły przytomniej, potarł czoło, uśmiechnął się smutnie. Celina i matka patrzały nań z przestrachem. Widocznie kryzys przechodziła.
Hrabina jednak przed chwilą z obawy o poetę posłała z kilką słowy po hrabiego Romana w pomoc; a teraz gdy w przedpokoju coś zaszeleściało, wybiegła spodziewając się jego przyjścia.
— A! mój drogi hrabio! zawołała składając ręce — wybaw nas! Na drodze, na Appia schwyciłyśmy Stanisława jakby obłąkanego, jest tu z nami, ale prawie nieprzytomny, słowa od niego dopytać nie