Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

było można — obawiałam się jakiego wyskoku! On nie jest przy swoich zmysłach!
— A! nie ma się co lękać! to dziwak i marzyciel, to istota sercowa, najniepraktyczniejszy z ludzi.. widziałem go nieraz w tym stanie, to mu odejdzie. Przytém łagodny jak baranek....
— Ale, zlituj się — jeśli zwarjuje! zawołała przerażona hrabina — ja się warjatów niesłychanie boję — a to warjat z miłości. Coż mu ona zrobiła? zdradziła go? Ale to śmieszny człowiek... chciał żeby kobieta, co dla niego zdradziła męża... i... ale cicho!! cicho... Cesia idzie....
W istocie p. Celina weszła, zostawując Stanisława zadumanego nad mazurkiem przy fortepianie.
— A! panie ratuj! pan Stanisław jest w takim stanie okropnym....
Z uśmiechem spojrzał na nią Roman.
— Dla czego pani go tak bardzo żałuje? — spytał szydersko.
— Bo politowania jest godnym — sucho odpowiedziała Celina.... Chodźmy do niego....
Już wchodzili do salonu, gdy w progu przedpokoju ukazał się Tatko, któremu po drodze szepnął coś hr. Roman o tém, aby ciężar poety nie cały spadł na jego ramiona. — Tatko przychodził jako lekarz domowy z błogim swym uśmiechem na ustach. Wszyscy od progu zwrócili się ku niemu, jak do zbawcy. Hrabina powtórzyła, że się warjatów niezmiernie lęka, że pan Stanisław był jakby obłąkany, — że trzeba go rozerwać, pilnować....