Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

Staś, biorąc zwolna za kapelusz — ja uprzedzam, że nic mówić nie będę — słuchać, mogę — nie jestem usposobiony do innej rozmowy, prócz z sobą samym.
— Nagadasz się jeszcze dowoli z tym przyjacielem, zawołał Tatko — nie żegnajmy się, wyjdziemy po angielsku.
— Nie — po polsku — to lepiej, uśmiechając się rzekł Staś, pocałuję te panie w ręce wszystkie w rząd... i pójdziemy....
Oświadczenie to było tak pocieszającém, że stary polskiej ceremonij pożegnalnej się nie sprzeciwił. Staś podszedł do hrabinej i gdy się najmniej spodziewała pocałował ją w rękę, potém Fanny, naostatek przyszła kolej na Cesię, która — nie wiem może ze łzą przychowała się była w drugim pokoju, ale widząc że Staś zabiera się odejść, we mroku zjawiła się w cieniu.
Poeta podszedł ku niej.
W chwili, gdy ją brał za rękę, aby pocałować, wstrzymała go lekkiem ściśnieniem dłoni.
— Odchodzisz pan? odezwała się głosem wzruszonym — a! jakeś pan nas swoją zadumą i smutkiem nastraszył. Wierz mi pan, my — ja... my panu tak dobrze, tak szczérze z serca życzemy.... Czemuż pan niemasz siły, gdy ból tak piersi uciśnie, wyspowiadać się, wyrzucić z siebie cierpienie i sprobować choćby czy oddźwięk sympatyczny ulgi nie przyniesie!...
Staś spuszczone oczy wzniósł powoli na nią, uśmiechnął się smutnie.
— Pani droga — ja wierzę w wasze dobre dla