mnie serce, w litość i współczucie, ale są rany niezgojone i nieuleczone choroby, do których się dotykać nie wolno... aby nie zarazić się niemi. Mnie, niestety — nic nie pomoże, a mój smutek niedorzeczny rzuciłby cień na wasze młode wesele....
— Wierz pan, wierz, dodała żywo Cesia, że z panem i ból by mi... nam... podzielić było miłém....
— Pani jesteś za nadto dobrą dla człowieka, który tego doprawdy nie wart....
To mówiąc uścisnął jej rękę, przyłożył ją do ust, chciał odejść.
— Przyjdź pan do nas... ja proszę... szepnęła.
Poeta zmilczał. — Tatko kijem stukał czekając, trzeba było wychodzić, powoli zsunęli się z ciemnych wschodów w ulicę....
— Dokąd pójdziemy? spytał Tatko.
— Na Forum... na Forum....
— Dobrze, dokąd chcesz... to mi jedno — ale mówmy o tobie, otrząśnij się z tej zadumy ponurej. Wiesz — mówił stary ująwszy go pod rękę, na prawdę przestraszyłeś kobiety swoją jakąś niemą rozpaczą.... Cóż znowu? miałoby cię tak zaboleć, że cię jedna zalotnica rzuciła?
— Że mnie rzuciła! zawołał Staś — a! nie, że siebie w mych oczach spodliła, że w sobie ideał, którym była dla mnie skalała.... i odebrała mi wiarę....
— W co? zapytał stary.
— W serce! w kobietę! we wszystko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/211
Ta strona została skorygowana.