Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

W Cafe Greco zastali jeszcze pełno ludzi i rozmowę nader żywą... tylko nie o żadnej artystycznej kwestji. Roztrząsano umiejętnie piękności modelów, wdzięki transteweranek, krytykowano obrazy nieprzytomnych, zwłaszcza głośnych artystów, a wśród wrzawy odznaczali się śmiałością sądu ci, co najmniej mieli śmiałości w ręku i sztuce. — Wejście Beppa i Tatka, Padre amoroso, na chwilę przerwało wrzące rozprawy... poczęto się witać... Wacek w jasno lazurowym krawacie siedział rozparty przy stole, sparty na łokciu... rzucając słówkami kiedy niekiedy. Zobaczywszy ziomków, skinął ku nim.
— A ojcze i bracie! zawołał — zkąd idziecie tą ciemną nocą? nie wiecie nic?
— O czém? spytał Beppo.
— Ja właśnie przychodzę od pani Elizy... byłem tam świadkiem dramatycznej sceny i jeszcze po niej odejść nie mogę. Że bo też są ludzie, którzy bez tragicznego koturnu kroku stąpić nie mogą.
— O kimże mowa? rzekł stary — kto tragedję odegrał u pani Elizy...
— Tragedję! no! możem się za silnie wyraził — odparł Wacek... ale zawsze była to scena osobliwsza. Wystawcie sobie panowie, siedzieliśmy przy herbacie, najmilsze w świecie towarzystwo, gospodyni brylantowa, goście dobrani.... Rosjanin, Włosi, Francuz, ja... Muzyka, zapach, rozmowa, w pełni kipiący życia wrzątek, w którym się człek kąpał z rozkoszą.
— We wrzątku? spytał Tatko — hę? w kipiącym?
— Ale tak — poprawił Wacek — są ludzie, co