Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

— A pan istotnie zdajesz się być chory od niejakiego czasu? dorzuciła nielitościwa pani Eliza...
W tej chwili rozmowa głośna dotąd przy rosnącym na nowo litościwym gwarze, umyślnie obudzonym... przestała dochodzić mych uszów — widziałem tylko pantominę. Pani Eliza usunęła się ku balkonowi, wolnym krokiem p. Stanisław poszedł za nią... Ona była blada znowu — sądzę że ze strachu, on drżący — zapewne z gniewu. W obawie o panią Elizę i tego brutala podsunąłem się, aby na przypadek módz przyjść w pomoc.... Niewidziany więc słyszałem rozmowę.... Pani Eliza była mocno rozdrażnioną i sądzę, że się obawiała niegrzeczności może jakiej — mówiła mało ale ostro...
— Co ma znaczyć to uroczyste pożegnanie?
— Chciałem raz jeszcze widzieć wesołość pani i swobodny jej szczęśliwy umysł, który wśród grobów ma uśmiech dla wszystkich....
Connu... après?
— Chciałem się polecić pamięci.
C’est fait.
Pan Stanisław popatrzył na nią i słowo honoru panom daję, powtarzam jego wyrazy bez przesady — począł w ten sposób — Kobieto bez serca — uleczyć cię nie potrafię, przekleństwa rzucać nie chcę — powiem ci na pożegnanie jedno, czego niewiesz, że boleść zadana niewinnie, powraca z przewyżką do tego, który ją wymierzył.... ktoś ci za mnie zapłaci.
Pani Eliza rozśmiała się, on popatrzył na nią, oczy miał żarzące się jakiemś uczuciem, jakby obłąkane....