Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

i mur i maleńką fontannę z sarkofagiem miasto żłobu na wodę, na drzewa ogrodu widok był smętny, ciasny, ale nie bez obrazkowego wdzięku.... Po nad zielone gałęzie sterczała kopuła jednego z trzystu kościołów Rzymu... i wieżyczka kwadratowa płasko kryta.
Placyk był cichy... brudny trochę i przez ubogich zamieszkały... U Tatka prawie, jak na Rzym, było wygodnie. Drzwi zmuszono żeby się zamykały, okna by przystawały szczelnie, posadzkę ceglaną okrywało sukno, sprzęty były stare ale poodnawiane i wygodne. Mały pokoik, który służył za immondezaio gospodarskie, sypialnia z celi zrobiona i obszerny salonik niby, składały mieszkanie staruszka...
Ostatni szczególniej malował gospodarza..... W oknach pełno było kwiatów, duże dwa stoły zalegały książki, na ścianach były wielkie sztychy i fotografje ze starych obrazów szkoły naiwnej pierwszych wieków kunsztu chrześciańskiego, kopje z Fra Angelico, Bellina, Luiniego, kompozycje Ary-Scheffera, Overbeck’a, Veita, Cornelius’a. Jedna ze ścian jakby oddzielona, poświęcona była polskim pamiątkom i twarzom ludzi, co w sobie nosili Polskę...
Na środku stał Kościuszko — wielkie serce ludzkie i polskie, które promienieje końcowi XVIII. wieku.
Któż nie zna imion naszych świętych, błogosławionych i uwielbionych — nie przez sam Kościół ale aklamacją wieków i pokoleń?
Tatko lubił muzykę, choć sam już stwardniałemi palcami nie grał, miał więc fortepianik dla odwiedza-