Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

osmutniał nagle. — Beppo był niepodobnym do siebie, miał oczy wpadłe głęboko, policzki ściągnięte, twarz bladą, trzymał się przygarbiony, kaszlał i machinalnie porywał się za piersi.
— Jak się masz, moje dziecko, jak się masz? czyś zdrów? dla czego nie jedziesz do Mnichowa? Choć tam także, mówią, powietrze nie zbyt zdrowe, zawsze lepsze dla ciebie niż tutejsze....
— Nie mam po co jechać — odparł Beppo — począłem karton tutaj i tu go skończę, wzory mam, a w drodze mogłaby myśl wywietrzeć. — Do moich postaci bohaterskich — czyż natchnienia czerpanego z Michała Anioła nie dosyć?...
— Ale ty mi coś wyglądasz nie raźno, nie wesoło?
— Kaszlę trochę — przecież jestem zdrów, zupełnie zdrów — odparł Beppo i siadł odwracając rozmowę na inny przedmiot.
Zaczęli mówić o sztuce. — Starzec się ożywił nieco.
— Takbym chciał, rzekł — twój karton zobaczyć, ale powietrze słotne a ja stary i bodaj czym chodzić nie zapomniał.
Westchnął....
— Nadejdzie przecie wiosna, to się człowiek jak trawa odmłodzi....
Beppo siedział długo i zasmucił starego kaszlem, od którego się ratował cygarami. — Tatko radził doktora — ale Czarny ruszył ramionami tylko.
— Cóż się dzieje z panną Celiną? z temi paniami?
— Doprawdy, nie wiem — rzekł sucho malarz.
Było to wstydliwe kłamstwo, wiedział dobrze, iż