Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

— Bulwer zrobił z tego świętokradzką litografią kolorowaną — dodał....
Z Neapolu wróciłem do Rzymu — Rzym się tak nie śmieje ustami brudnych lazzarouów, rzymskie bandy to jeszcze Romulusowe potomki. Tu mi lepiej.
— Ale cóż robisz z sobą? rzekł stary....
— Widzicie — słyszycie i nie chcecie mnie zrozumieć, piszę poemat.... Czy to będzie Pompeja.... Szaweł, Katakomby... Juljan apostata czy Marek Aureli — nie wiem? Zacząłem dwa dramata....
— Ale nic nie kończysz?
— Schiller tak pisał swoje — po kawałku... częściami, i ja tak piszę....
— Nie tęskno ci do kraju?
Staś zadrżał.
— Cicho! cicho! nie wspominajcie o nim, nie wspominajcie. — Usiłuję zapomnieć o nim; czasem mi się we snach jawi moje Mazowsze kochane... ale kiedyś tam powrócę... teraz nie mogę. Kozacy nie dali by nieśmiertelnego dokończyć poematu... a poemat, samiście to mówili — obowiązek mój, dług? nie prawdaż?...
Chrobry byłby śliczny... mam go całym w głowie, ale koloryt?... Śmiały byłby cudowny — ale Św. Stanisław! nie podobna.... Łokietek? nie? Jan III....?
— Co chcesz, — przerwał groźno stary, ale jedno nie dziesięć....
— Wy mnie nie rozumiecie, zawołał Stanisław — w każdej pracy jest wysoki próg, idzie się do progu