Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/238

Ta strona została skorygowana.

słodziuchnym.... Słyszeliśmy, że pan nie wychodzisz z domu, że jesteś chory?... Czemuż rady lekarza nie wezwiesz?...
— Pani dobrodziejko, odezwał się wesoło stary, są choroby, na które lekarze pomódz nie mogą... taką jest moja. — Noszę na ramionach i wiele lat i wiele strat... i wiele mogił a nieboszczyków..... W ostatnich dniach na ręce wziąłem skrwawione na nowo ciało Polski... i dźwignąć dłużej... trudno mi.
— A! któżby Polski nie kochał — szepnęła hrabianka — ale wyrokom Bożym sprzeciwiać się... nie podobna. — Grzechy nasze tak były wielkie... zapomnieliśmy o wierze ojców, ztąd wszystko złe.... Dziś naszą ojczyzną — Rzym....
— Nie — pani — nie — żywo sprzeciwił się stary — myśmy o wierze ojców nie zapomnieli — ale nam w na chwilę ostygłą tradycję tej wiary, wlać dziś chcą to, czego w niej nie było. — Rzym jest kolebką nowej ery, ale ojczyzna nasza gdzieindziej.
— A! gdybyś pan, co zachowałeś tak żywe religijne uczucie — przerwała hrabianka — chciał się zbliżyć tylko do ludzi świętych, jakich my tu mamy.... jakąby to dla pana mogłobyć pociechą, osłodą....
— Ja nikogo nie unikam, rzekł Tatko.
— W wielu wątpliwościach człowiek potrzebuje słowa kapłana....
— A! ja tu właśnie mieszkam w klasztorze i mam mojego starego ojca Pawła codziennie.
— Tak! O. Paweł jest człowiek bardzo zacny — ale... ale, mówią...