Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

— Proszę pani — rzekł — dla czego ja pani nie widziałem od tak dawna?
— Ja nie wiem — szepnęła Celina — mogłabym to pytanie zwrócić do pana właśnie?
— Jabym odpowiedzieć nie umiał — rzekł uśmiechając się poeta. — Wie pani — są takie chwile w życiu, że się człowiek jak wahadło od zégara porusza machinalnie po jednej drodze, znijść z niej nie mogąc.... Otóż ja tak chodzę po Forum, do Kolizeum, na Via Appia i wracam jeszcze i znowu i wyjść ztąd nie umiem.
— A drogi do nas pan zapomniałeś?
— Nie nauczyłem się jej — tak! westchnął Stanisław — muszę się nauczyć. Ale cóż? potém jak zacznę chodzić tą drogą....
— Zawsze nam pan będziesz miłym gościem....
— Pani jesteś do zbytku dobrą — ale ja jestem do zbytku nudny — zamęczałbym panie memi niedorzecznościami....
Cesia spojrzała nań, miał oczy podniesione do sufitu i już coś szeptał pocichu sam do siebie, jakby w ekstazie — czy z poematu o Chrobrym, czy o Katakombach? niewiadomo. — Kobiety popatrzały na siebie... Tatko westchnął.
— Roztargniony.
Staś siadł wkrótce potém przy pannie Celinie i zaczął jej coś prawić pół wierszem, pół prozą, był niezmiernie wesół, a gdy te panie pożegnawszy się wychodzić miały, zerwał się, aby je odprowadzić do domu.